Szłam godzinę, dwie, trzy. Jeszcze
nawet nogi mnie nie zaczęły boleć. Moja wędrówka dopiero się zaczynała.
***
*Perspektywa Willa o poranku dnia następnego*
Szedłem właśnie podać Caroline jej poranną porcję nektaru, oraz przekazać
dobrą nowinę. która mówiła, że już jutro będzie mogła wyjść. Ciekawa to była
osóbka nie powiem, zwłaszcza okoliczności, w jakich do nas trafiła. Dotarłem
właśnie do łóżka, na którym leżała, a właściwie powinna. Nie było jej. Może
poszła do brata? Wyszedłem przed namiot. Mark walczył właśnie na arenie z
Jasonem. Spojrzałem na trybuny. Nie było jej tam. Może poszła nad jezioro?
Przeszedłem się tam. Nie ma. To gdzie ona do cholery jest. Teraz się poważnie
zdenerwowałem. Ona nie może na razie się przemęczać, bo na nowo mogą jej się
otworzyć rany. Szybkim krokiem poszedłem w stronę Wielkiego domu.
- Chejronie!- Zawołałem już od progu.
- O co chodzi Will?- Odpowiedział
- Caroline zniknęła.
- Ale jak to? Przecież leżała w szpitalu. No chyba nie wyszła tak po
prostu?- Spytał na wpół zdziwiony, na wpół zdenerwowany.
- No właśnie chyba tak było.
- Ale kiedy?
- Jak podawałem jej wieczorną porcję nektaru, to jeszcze wyglądała na tak
zmęczoną, że ledwie, co siedziała.
- A może jest gdzieś w obozie?
- Może sprawdziłem tylko kilka miejsc.-Powiedziałem
- Dobrze w takim razie zwołam grupę poszukiwawczą. Miejmy nadzieję, że ją
znajdą- powiedział i wyszedł przed budynek. W jednej chwili wokół niego zebrało
się kilku herosów. Wyszedłem i ja.
- Musicie……to…ważne….Idźcie już. Will a ty, choć ze mną, pójdziemy sprawdzić
tuż za barierą.- Nie miałem wyboru. Szliśmy wolnym, wręcz spacerowym krokiem.
- Opowiedz mi jak to się stało? Kiedy odkryłeś, że zniknęła?- Spytał po
dłuższej chwili ciszy Chejron.
- Co się stało? Kto zniknął?- Spytał pojawiając się znikąd Mark.
- Aaa…eee….yyy- Nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Marku twoja siostra zaginęła. Dziś rano Will odkrył, że jej nie ma.
Pomożesz nam jej poszukać?- Bez ogródek powiedział Chejron. Markowi gwałtownie
zrzedła mina. W jego oczach widać było wzbierającą furię.
- Jak mogłeś na to pozwolić!?- Wrzasnął na mnie. Szybkim ruchem wyciągnął
swój miecz. Przystawił mi go do gardła. Nie powiem bałem się. Mark był bardzo
przywiązany do swojej siostry. Gdy zostawił ją samą, tylko pod opieką
nieodpowiedzialnej matki, chciał po nią wrócić, lecz pan D ( kierownik obozu,
Bóg wina inaczej Dionizos). Bardzo to przeżył. A teraz, gdy znowu ją stracił,
rozumiem to co czuje. Ostrze jego miecza nagle przestało uciskać moje gardło.
Gdy spojrzałem na właściciela broni, ten klęczał na jednym kolanie i
zakrywał twarz dłońmi. Chyba płakał, bo jego ramiona unosiły się, co jakiś
czas, w nagłych spazmach. Mówi się, że prawdziwi faceci nie płaczą, lecz
właśnie to prawdziwi mężczyźni nie wstydzą się zapłakać gdy im ciężko. Mark był
taką osobą, przez co bardzo go ceniłem. Wracając. Podszedłem do niego i ukucnąłem
na wprost.
- Hej, choć pomożesz nam jej szukać. No już wstawaj nie mamy czasy na
mazgajenie się. Wstawaj!- Wypowiedziałem twardo ostatnie zdania. Wiedziałem, że
to do niego trafi, ponieważ już po chwili musiałem podnosić głowę by spojrzeć
mu w twarz. Nie powiem wysokie z niego chłopczysko. W każdym bądź razie. Ruszyliśmy
w trójkę. Tuż za granicą, poczułem się nieswojo. Nigdy wcześniej nie
wychodziłem. Odkąd tu dotarłem, nie wyściubiłem nosa poza barierę. Ale tą historię
opowiem w innym czasie. Chyba jedna z ran na plecach Juli się otwarła, ponieważ
na ziemi od wczoraj pozostały ślady krwi. Szliśmy za nimi jak za drogowskazami.
Minęła godzina, dwie. Już trzecia godzina mijała, i nadal jej nie było. Jak tak
dalej pójdzie, to do Detroit dojdziemy.
*W tym samym czasie, perspektywa Caroline*
Kuźwa no. Rana mi krwawi. Może w Detroit znajdę jakąś aptekę żeby kupić nowy
bandaż. W kieszeniach moich przepastnych bojówek miałam jeszcze trochę dolców,
więc mogłam sobie na to pozwolić. Widziałam z daleka zarys miasta. Nagle za
sobą usłyszałam kroki i stukot kopyt. Obróciłam się. Za sobą zobaczyłam trzy
postacie, dwóch chłopców i mężczyznę na koniu, tak mi się przynajmniej zdawało,
ponieważ z daleka trudno było rozpoznać. Mimo wszystko postanowiłam jednak
przyspieszyć. Poderwałam się do biegu. Detroit było coraz bliżej, a ludzie za
mną chyba się zorientowali, że to przed nimi właśnie uciekam. Tętent kopyt się
przybliżył. Miałam dwie opcje. Z osobą jadącą konno nie miałam szans, więc,
albo dać się złapać, albo odbić w lewo, po której to stronie miałam Nervade,
rzekę z bardzo słabym nurtem, lecz głęboką. Wybrałam tą drugą opcję. Biegłam
jeszcze jakieś trzy minuty, gdy byłam pewna, że osoba jadąca konno mnie już
dogania, odbiłam w lewo i nabrzeżem zbiegłam wprost do rzeki. Osoba na koniu, pchana
pędem, z jakim jechała pobiegła dalej a ja w przyjemnie chłodnych falach rzeki
pokonywałam kraulem, pokonywałam kolejne metry. Obróciłam się w stronę pościgu.
Dwaj chłopcy również płynęli. Nagle w jednym z nich rozpoznałam swojego brata.
Ten drugi to… Will. Ten, którego spotkałam jak byłam w szpitalu. Nie wiedziałam,
co myśleć. Czemu wtedy przed nimi uciekałam? Nie wiedziałam. Tak się zamyśliłam,
że nie zauważyłam, jak blisko już podpłynęli. Cóż chyba tym razem wygrali. A
może jeszcze nie wszystko stracone? Rzuciłam się do szalonego kraula, od czasu
do czasu spoglądając za siebie. Pogoń niestety nie zaprzestawała pościgu. Nie
chciałam tam wracać. Myśląc tam miałam na myśli ten cały Obóz Herosów. Nie
pasowałam tam, czułam to. Szaleńczo zaczęłam przebierać rękoma i nogami.
Wpadłam na pomysł. Zaczęłam płynąć do brzegu. Gdy się na nim znalazłam, znów
poderwałam się do sprintu. Niestety wcześniejszy bieg i szalona ucieczka w
wodzie, bardzo mnie zmęczyły i nie byłam w stanie daleko uciec, poza tym pogoń
miała dłuższe nogi, więcej siły i przewagę liczebną. Zaszli mnie z dwóch stron
i choć dzielnie próbowałam nadal uciekać nie miało to sensu. Mark złapał mnie w
pasie, tym samym zmuszając do zaprzestania ucieczki. Ech nie tym razem.
- Siostruś już dobrze, już nie uciekaj, Uspokój się. Już dobrze jestem przy
tobie.- Wyszeptał mi, dysząc, do ucha. Jak kazał, tak uczyniłam.
- A teraz wracamy do Obozu. Dobrze?- Spytał
- Dobrze- powiedziałam hardo. Miałam więcej sił niż on. Ale.. W jego oczach zauważyłam
taką ulgę, gdy mnie już złapał, że nie po trawiłabym znów sprawić by cierpiał.
Chciał wziąć mnie na ręce, ale mu nie pozwoliłam. Wyglądał na zmęczonego, a ja już
odzyskałam siły, więc nie chciałam mu sprawiać dodatkowego problemu.
* Cztery godziny później w obozie*
- Caroline, dlaczego uciekłaś?- Spytał Chejron, stojąc przy stoliku
karcianym, na werandzie Wielkiego Domu. Był to ogromny dom jednorodzinny w
kolorze błękitu.
- To moja sprawa. Nic panu do tego odparłam na tyle grzecznie na ile
pozwalały mi nerwy.
- Siostra, daj spokój i powiedz. I tak nic nie wskórasz stawiając opór. – Wtrącił
się Mark.
- Dobrze powiem, ale jak dacie mi się wyspać, bo jestem padnięta. Naprawdę.
Przysięgam na Styks, że jak się wyśpię to powiem. – Powiedziałam, bo wiedziałam,
jakie wrażenie na Grekach robi przysięga na świętą rzekę Styks płynącą w
Hadesie.
- Dobrze. Mark zaprowadź ją na pierwsze piętro, do sypialni. Jak na razie jest
gościem w Wielkim Domu.- Rzekł i odszedł. Mark wziął mnie za rękę i pociągnął do
środka domu. Zaprowadził na pierwsze piętro i otworzył jakieś drzwi. Weszłam. W
środku było wielkie łóżko z narzutą w kolorze pomarańczowym. Niewiele myśląc
zdjęłam buty i padłam na nie. Gdy tylko moja głowa dotknęła poduszki, zasnęłam.
Dedykuję ten rozdział Oli ( Wathewie), która ostatnie bardzo mi pomogła.
Pierwsza
OdpowiedzUsuń2 ^^;
OdpowiedzUsuń3
OdpowiedzUsuńGdybyś nie zmieniła nazwy i bym się nie zastanawiała 'Ja czytam blog o takiej nazwie?' Może byłabym tu wcześniej... XD
Rozdział świetny :* Jak już mówiłam... Masz talent i nie wmawiaj inaczej ;**
Reszta prywatnie, żeby nie było, że Ci słodzę ;3
Pozdrawiam i przekazuję polipa z weną :**
Dziękuję :*
Usuń4 ;-;
OdpowiedzUsuńrozdział cudo i czekam na next ^^
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś XD Dziękuję tak poza tym :*
Usuń