piątek, 10 września 2021

JiminxSuga

Jimin leżał w łóżku Yoongiego już ponad godzinę, nieruchomo patrzył w biały sufit. Jego telefon dzwonił raz za razem. Jungkook zasypał go też sms'ami. W tych okolicznościach nie było dziwne. Gdy dzwonek wybrzmiał ostatni raz telefon chłopaka zagrał cichą melodyjkę by wyłączyć się na dobre. To właśnie obudziło go z letargu. Łzy zaczęły płynąć mu po policzkach wartkimi strumieniami. Chwycił poduszkę i zakrył nią twarz. Poczuł coś twardego w poszewce. Mały, prostokątny kształt. Zapalniczka. Ta sama z którą Suga nigdy się nie rozstawał, której używał nawet w ich teledyskach choć menager nalegał. Na to wspomnienie w oczach Parka znów zebrały się łzy. Otworzył ją i zapalił. Hipnotyzujący płomień drgał tuż przed nim. Uśmiechnął się. Wreszcie zrozumiał, co Suga widział w tym przedmiocie. Ciche uderzenie nikogo nie zaniepokoiło.

Następnego dnia w gazecie Jeon przeczytał informację która na sekundę zatrzymała jego serce. Park Jimin spłonął wraz z całym mieszkaniem należącym do Min Yoongiego, jego narzeczonego który zmarł z powodu zaawansowanego raka płuc dzień wcześniej. Było to samobójstwo. Jungkook spojrzał na swoje bezużyteczne nogi, na wózek w którym siedział i szpitalne ściany które go otaczały.
- Dlaczego nie odebrałeś tego cholernego telefonu?

sobota, 28 listopada 2015

Rozdział X

- Leżę... - powiedział zaspany, ciekawiło mnie to co on tu robi, i to u mnie w łóżku, plus, zastanawia mnie jakim cudem mnie od tyłu "przytula" skoro mam skrzydła. Po chwili odezwałam się.
- Daj mi wstać....
- Nie chce mi się - mówił zaspanym głosem. Nawet nie mogłam na niego spojrzeć!
- Chce wstać - oburzyłam się i po chwili tylko westchnęłam. "Bez emocji"- Pouczyłam się w duchu.
- Nie -odpowiedział cicho i słyszałam lekkie sapanie, jakby był zmęczony.
- Nico, daj mi wstać. - powiedziałam tym razem stosując się do swojej nowej zasady.
- Nie -nadal nie zabrał ręki, a jak tylko chciałam się podnieść. Przytulił mnie jeszcze mocniej. Czułam się strasznie dziwnie, lecz starałam się to schować
- Nico proszę- Powiedziałam próbując innej taktyki
- Po co.. - westchnął cicho nadal mnie tuląc
- Bo..... muszę do toalety- Znalazłam wymówkę w ostatniej chwili.
- No to masz problem -powiedział znów zaspanym głosem. Chyba za raz go walnę! Stwierdziłam że dam mu jeszcze nacieszyć się mną i leżałam spokojnie kolejne 10 minut. Po krótkim czasie tylko westchnął i odwrócił się do mnie tyłem, puszczając wolno. Wstałam szybko i ogarnęłam się. Gdy byłam już ubrana, uczesana postanowiłam obudzić Nico .
- Hej Nico! Wstawaj!-Spojrzał na mnie pół okiem.
- Po co? - spytał zaspanym głosem, serio chciało mu się spać.
- Śniadanie za chwilkę. Chodź!- Powiedziałam i pociągnęłam go za rękę. Spojrzał na mnie i pozwolił mi się ciągnąć. Wstał od razu, kiedy poczuł że spada. Wyprostował się i łypnął na mnie w przerażający sposób. Spojrzałam mu w oczy.
- Chodź- Powiedziałam i uśmiechnęłam się. Ruszyłam w stronę drzwi ciągnąc go za rękę. Tylko westchnął i pozwolił mi prowadzić. Po drodze założył jeszcze swoje buty, które zostawił w przedsionku. Szedł za mną w milczeniu i poprawiał włosy. Zrezygnowałam totalnie z mojej maski. Muszę okazywać emocje. To silniejsze ode mnie. Kierowaliśmy się w stronę pawilonu jadalnianego. Milczeliśmy. Większość obozowiczów już była na miejscu. Jedli, pili, śmiali się i gadali. Rozstaliśmy się chłopakiem i zjedliśmy nasz ostatni posiłek przed wyprawą. Znowu zjadłam tylko kromkę chleba z serem, choć Annabeth próbowała mnie namówić na więcej bo nie będę miała siły na walkę. Jej trud poszedł na marne. Następnie nasza grupa "wysłańców" zebrała się w chwilę potem przed pawilonem. Dołączył do nas Chejron i ustaliliśmy że spotykamy się za 20 minut by odebrać nasze racje żywnościowe, pieniądze na podróż, złote drachmy, ambrozję i nektar. Poszłam do swojego pokoju i spakowałam plecak na podróż. Znalazły się w nim: 3 obozowe koszulki w kolorach moro i jeszcze dwie pary jeansów. Pościeliłam łóżko by zostawić pokój takim, jakim go zastałam. Weszłam jeszcze do łazienki, zgarnęłam z tam tond "swoje" rzeczy, zapakowałam je i ruszyłam do wyjścia. Pięć minut przed umówionym czasem byłam na miejscu. Oparłam się o jedną z belek podtrzymujących dach pawilonu i zaczęłam sobie nucić "Starset- My demons"
Mayday! Mayday! The ship is slowly sinking.
They think I'm crazy, but they don't know the feeling.
They're all around me, circling like vultures.
They wanna break me and wash away my colors.
Wash away my colors!

Take me high and I'll sing oh
You make everything okay, okay, okay
(okay, okay, okay)
We are one in the same oh
You take all of the pain away, away, away
(away, away, away)
Save me if I become my demons.

* * *

Krótkie wiem ale przynajmniej jest. Następny będzie może jutro może pojutrze. A ja jak zwykle proszę żebyście napisali jak oceniacie :*

niedziela, 11 października 2015

Rozdział IX


Rozdział 9
**Czyżby to już? Czy „przeznaczenie” zaczęło się właśnie wypełniać? Nie! To niemożliwe! Nawet ta cała misja się jeszcze nie zaczęła!  Zabiję tego, kto to zrobił!** Takie myśli krążyły mi po głowie a cały smutek, żal i rozgoryczenie z powodu straty kolejnego członka rodziny, zmieniły się w gniew. Furię, która praktycznie rozrywała mnie na strzępy. Chciałam krzyczeć, ale zdusiłam to w się, czując jakby krzyk zmienił się z czarną dziurę zasysającą mnie od wewnątrz. Nagle poczułam czyjeś ręce na swoich ramionach. Poderwałam się i dobyłam miecza. Osobnik natychmiast się odsunął trzymając dłoń na pasie, gdzie był sztylet.
- Kim jesteś?- Rzuciła oschle, gdy zlokalizowała postać.
- Odłóż to, Car.- Trzymała palec na ostrzu. Car? Tylko jedna osoba tak do mnie mówiła.
- Aurelie?- Spytałam zdławionym przez łzy gardłem. Wyrwała mi miecz i przytuliła
- Car, nie płacz... To ja. – Przytuliłam ją najmocniej jak umiałam i wtuliłam twarz w jej ramie. Aurelie to moja przyjaciółka z dawnych lat. Zniknęła zaraz po Marku. Blond włosa była dla mnie jak siostra. W jej ramionach się uspokoiłam.
Spokojnie.. - Kurczowo mnie ściskała. Nie wiedziałam, co jej powiedzieć, czułam sie jakbym została sama na świecie a wszystko, co złe przyszło mnie odwiedzić. Kiedy tuliłam Aurelię, myślałam, że nawzajem sie udusimy, przez mocne uściski.  Nie przeszkadzało mi to, jestem ostatnia, nie mam nikogo, matki, ojca, a teraz...Właśnie, co teraz się stało.? Można powiedzieć, że odnalazłam swojego brata, i nie spędziłam z nim tyle czasu, a ponownie go straciłam.
- Lepiej? - Szepnęła tak znanym mi głosem.
- Nie.... - Powiedziałam jakimś cudem, nie miałam siły na odzywanie się, ani jakiekolwiek wypowiedzenie słów. Wiedziałam, że muszę być silna, lecz, dla kogo? W prawdzie została mi Aurelia, ale nie chce jej obciążać. 
- Już nigdy nie będzie dobrze - Wydukałam jakimś cudem te słowa cały, czas się do niej tuląc, można powiedzieć, że została mi tylko ona, i jest moją jedyną nadzieją na jakikolwiek sens do życia.
- Ćsii... Musimy powiadomić Chejrona.. – Szepnęła. Nie odzywałam się, bałam sie zrobić jakikolwiek ruch, a co jeśli... Jeśli teraz sie coś stanie i stracę Aurelię.? Nie chce jej stracić, nie mogę, będę silna. Spojrzałam na nią przez łzy i pokiwałam lekko głową wycierając twarz rękawem. Wzięłam ją pod rękę, nie interesowało mnie jak to będzie dla kogoś wyglądać. Mam już postanowienie, będę chronić Aurelię, nie pozwolę, aby ktokolwiek ją skrzywdził, stanę się silniejsza i mądrzejsza. Będę ją chronić, byle by nie zostać sama. Ściskała mnie i dość szybkim krokiem ruszyłyśmy w stronę obozu. W czasie drogi prawie sie nie odzywałam, trzymałam mocno Aurelię, kiedy znaleźliśmy sie w obozie, nie patrzyliśmy na nikogo ani sie nie zatrzymywaliśmy. Od razu ruszyłyśmy do Chejrona, weszłyśmy do środka, a ja zsunęłam sie padnięta po ścianie i podkuliłam nogi, słuchając, jak Aurelia się o mnie martwi, a jak usłyszałam Chejrona, tylko podniosłam głowę i na niego spojrzałam.
- Chcesz herbaty?- Spytał delikatnie, ze współczuciem w głosie. Blondynka nas jedynie obserwowała. Pokręciłam przecząco głową. Będę maszyną. Będę chroniła, i zrobię wszystko, by chronić innych dla mnie ważnych ludzi, którzy nadają mi sens życia. Może zacznę od tego, że przestane płakać.? Pogodzę sie z tym ze nie mam już rodziny. Tak jak kiedyś, że straciłam Marka. Pogodzę się z tym, będę tylko trenowała, i broniła. Będę walczyła, dla innych, ja nie jestem ważna. Dziewczyna nagle znalazła się przy mnie obejmując. Milczała. Kiedy udało mi się zatrzymać łzy, tylko podniosłam głowę, spojrzałam na Aurelię i sie lekko uśmiechnęła, po czym wstałam, spojrzałam na Chejrona.
- Co teraz zrobisz? - Mówiłam lekko chrapliwym głosem, gdyż nie miałam siły, aby pozbyć się bezsilności. Dość długo płakałam, a to nie łatwe pozbyć się tego tak szybko. Wystarczy, że odpocznę, i zacznę na nowo, będę maszyną do ochrony, będę silna.
- Sprowadzę ciało twojego brata do obozu i wyprawimy mu godny pochówek.- Powiedział i podał mi szklankę zielonego płynu. Wypij to i idź do łóżka. Zrobiłam to, o co prosił. Płyn miał okropny smak gruntu rozpuszczonego w wodzie. Świat zawirował mi przed oczami, ale udało mi się zachować równowagę. Aurelie wsparła mnie.
- Zaprowadzić ją do jej domku?- Spytała blond włosa. Starałam się sie zachować dla siebie moje wszelkie emocje, będę je skrywała, będę spokojna.
 - Ohydne... - Wydukałam bez emocji, a mój głos powoli wracał do normy, odłożyłam szklankę i spojrzałam na Aurelię.
 - Masz rację, muszę odpocząć.  -Mówiłam troszkę bez emocji, będę musiała poćwiczyć. Kiedy tylko to powiedziałam ruszyłam do wyjścia.
- Tak proszę. Po tym eliksirze może nie dojść o własnych siłach- powiedział centaur. Poszłyśmy do mojego pokoju na górnym piętrze.
- Aurelia, już dobrze, możesz iść- Posłałam jej sztuczny uśmiech.
-Może się długo nie widziałyśmy, ale znam cię na wylot. Siłą mnie wykopiesz!- Nawet się nie zaśmiałam
- Aurelia, chciałabym pobyć chwilę sama. Muszę pomyśleć - Spojrzałam jej w oczy, chowałam to, chowałam cały żal, chowałam cały smutek i radość, że sie o mnie martwi. - idź.. - Powtórzyłam a moja twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Obiecujesz, że nie wyjdziesz dziś stąd? - Powiedziała i zawiesiła mi coś na szyi - Gdybyś nie mogła zasnąć, ściśnij go. Jak coś jestem w  15. - Uśmiechnęła się nikle.
- Jasne- dalej patrzyłam jej w oczy a kiedy odwróciła wzrok odwróciłam się nie patrząc na nią, kiedy usłyszałam ze opuściła mój dom, usiadłam na łóżku i momentalnie zasnęłam, nie miałam z tym trudności. Chciałam tylko wypocząć. Kiedy tylko zasnęłam, zobaczyłam siebie przy krześle a przed sobą chmurkę, od której usłyszałam czyjś głos. Męski głos. Nie miałam siły wstać, ani sie ruszyć, wiec patrzyłam na chmurkę.
- Dlaczego sie nie rozkleisz.?
- Bo to nie ma sensu.
- Dlaczego.?
- Ponieważ coś, co utraciliśmy już nie powróci – westchnęłam - a ja się z tym pogodziłam.
Chmurka nie odzywała się, a ja zaczęłam krzyczeć. Czułam sie jakbym ogłuchła, i mogła tylko widzieć, a moje usta poruszały sie wypowiadając jakieś słowa. Nie słyszałam ich, a po chwili poczułam sie jakbym spadała, nie mogłam sie unieść ani zatrzymać.
Nagle podniosłam sie wstrząśnięta na łóżku, moje mięśnie sie skurczyły ze strachu i dostałam ciarek. Westchnęłam i rozglądnęłam się sie po pokoju. Spojrzałam na zegarek, 22. Wstałam i ruszyłam do wyjścia, chciałam sie przejść, pomyśleć, a moja twarz nie wyrażała emocji.
Kiedy tyko opuściłam dom wzniosłam sie w niebo. Nie miałam zamiaru uciekać, to było by niedorzeczne. Podczas unoszenia się, na moich silnych i jakże pięknych skrzydłach w lekkim powiewie wiatru, zobaczyłam, że praktycznie nikogo nie ma na zewnątrz. Więc zaczęłam latać, po prostu, robiłam okrążenia. Kiedy lekko się zmęczyłam, zmorzył mnie sen. Tak, sen! Zasnęłam w locie! Kiedy poczułam ze spadam obudziłam się i skończyłam na drzewach obok obozu.  Troszkę sie wystraszyłam, lecz nie byłam pewna, co sie właściwie stało. Więc tylko opadłam na ziemię. Czułam się lekko poturbowana, lecz na szczęście nie był to mocny ani straszny upadek. Leżałam na ziemi, nie mając siły się podnosić. Tylko westchnęłam i wzięłam parę głębokich wdechów. Kiedy tylko trochę sie podniosłam usłyszałam za sobą czyjeś kroki, wiec od razu się odwróciłam. Ujrzałam Nico. Westchnęłam cicho i wstałam a on sie nie ruszał tylko tak stał. Po chwili otrzepując sie z ziemi, zapytałam go.
- Co ty tu robisz.?
- Obserwowałem cię -Powiedział bez emocji. Chyba będę wiedziała, od kogo sie uczyć.
- Po co?- Spytałam również bez emocji, lecz chyba trudniej mi to wychodziło.
-... - Tylko wzruszył ramionami. Zaczęłam "czesać" skrzydła, aby wygładzić pióra.  Kiedy mi się to udało spojrzałam na Nico
- Będziesz tak stał?
- Będę robił, co chcę.. - Prychnął cicho, lecz nie ruszył sie z miejsca. Odwróciłam wzrok i szybko odleciałam, w stronę Wielkiego Domu. Kiedy się tam znalazłam westchnęłam, a kiedy znalazłam sie w środku ubrałam pidżamę, ogarnęłam się i położyłam spać w moim, o dziwo, sporym i wygodnym łóżku. W moment zasnęłam, Co ja z tym mam?

Rano obudziłam się zniesmaczona porankiem, lecz nie chciało mi się wstawać. Czułam za sobą czyjąś postać, wiec, kiedy chciałam się odwrócić, nie było mi to dane, gdyż osobnik za mną objął mnie od tyłu w talii jedną ręką. Była ona trochę blada, co mnie lekko wystraszyło, lecz starałam się sie tego nie okazywać. Usłyszałam za sobą zaspany głos, chłopaka, chwila,.....Czy to?...
- Nie wierć się, chcę spać.....
- Nico, co ty robisz u mnie.....W....W łóżku.? - Zapytałam

Taka mała niespodzianka :* Mam nadzieję że się podoba? Dedykuję ją Darii, Emi i Marcie. NO i co tam jeszcze? A! Bardzo jeszcze raz przepraszam za brak rozdziałów ale szkoła i w ogóle.No tak więc zapraszam do komentowania, oceniania, hejtowania i co tylko zechcecie ;) 
Nika

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział VIII czyli Kolejna rana na sercu

Narada dobiegła końca długo po północy. Ustalono, że pójdę wraz z Markiem, Nico, Percym i Annabeth. Zamiast mojego brata mógł równie dobrze iść Jason, ale Mark się uparł, że on mnie samej nie puści. Co dziwne nie opuściły mnie złe przeczucia, co do tej misji. Nie rozumiem tego. Może to tylko zwykłe zmęczenie?  Gdy Chejron ustalił z nami ostatnie drobnostki dotyczące wyprawy, mogliśmy się rozejść. Wyruszamy za dwa tygodnie.  Za ten czas mamy wspólnie ustalić gdzie, jak i po co idziemy. Jednocześnie mamy dużo trenować, bo jak się okazało wszyscy mają, co do tego uprzedzenia. Szybkim krokiem udałam się do swojego pokoju na piętrze i wykonałam wieczorną toaletę, by po chwili smacznie spać. Znowu śniła mi się scena z Nico. Potem przez chwilę była ciemność, by nagle z niej wyłonił się makabryczny obraz Marka. Dokładnie jego śmierci. Nie zdążyłam się dokładnie przyjrzeć, bo po sekundzie obraz się zmienił. Ukazywał on jakąś ogromną jaskinię. Nie widziałam ścian, ani sklepienia, ponieważ jama ta była zbyt ogromna by ogarnąć ją wzrokiem. A w dodatku było ciemno. Wokół mnie latało mnóstwo przezroczystych postaci emanujących błękitną poświatą. Tu również na długo się nie zatrzymałam. Już po chwili szłam po kładce zawieszonej dobre czterysta pięter nad ziemią. Za mną zamykały się w ciszy drzwi windy Empire State Building. Wiatr szarpał moimi ubraniami, ale jakoś dałam radę się utrzymać pomimo tego, że na kładce nie było żadnych barierek czy czegoś takiego. Gdy znalazłam się na drugim jej końcu, ruszyłam białymi, żwirowymi alejkami w stronę ogromnego pałacu, znajdującego się na szczycie pagórka umiejscowionego w samym centrum tego „miasta”. Po drodze mijałam kilka domków z marmuru przyozdobionych gdzie niegdzie złotem. Spotkałam również kilku satyrów grających na piszczałkach oraz driad i nimf. Natrafiłam również na dwie fontanny. Jedna przedstawiała kobietę z przechylonym dzbanem, z którego leciała woda. Druga zaś była w kształcie trzech mis poprzechylanych tak by z jednej leciało do następnej, a z tej ostatniej wprost na podłoże gdzie magicznie zamiast tworzyć kałużę, wsiąkała. Sam pałac był utrzymany, zarówno wewnątrz jak i z zewnątrz, w tych samych kolorach, co całe miasto. Składał się on z tylko jednej, za to ogromnej, Sali Tronowej. Jak sama nazwa wskazuje, wewnątrz znajdowało się dwanaście tronów dla dwunastu najważniejszych bogów. Kolejno dla: Zeusa, Posejdona, Hadesa, Apolla, Aresa, Hefajstosa, Dionizosa, Ateny, Artemidy, Afrodyty, Hery i Hestii. Każdy z nich był innego kształtu i koloru. Gdy weszłam tylko niektóre z nich były zajęte. Siedzieli w nich: Zeus, Posejdon, Apollo, Afrodyta, Hestia i Atena. Byli bardzo pochłonięci rozmową.
- Apollo, jeżeli masz rację…. Nie to nie może być prawda! Kłamiesz!- Krzyknął wzburzony Zeus. Był to postawny, opalony mężczyzna, wyglądający na około 35 lat. Miał czekoladowe włosy i tego samego koloru lekki zarost. Jego oczy zaś były koloru nieba. W prawej ręce trzymał podłużną tubę z jednej strony zakończoną ostrzem a z drugiej otworem, przez który prawdopodobnie wypuszczał wyładowania elektryczne. Tak zwany Piorun Zeusa. 
-Nie ojcze. Sam dobrze wiesz, że moją wadą wrodzoną jest niestety brak umiejętności kłamania. Tak, więc jak widzisz to jest prawda. Z tego, co dobrze zrozumiałem to jeszcze nie wszystko. Na razie nie mam pewności, więc nie będę krakał, ale jest możliwość jeszcze gorszych zdarzeń- odparł chłopak, wyglądający na około 18 lat. Na jego szyi wisiała para słuchawek, których kabel był podłączony do tabletu, spoczywającego na kolanach chłopaka.
- Zeusie! Musimy coś z tym zrobić! Ta dziewczyna już i tak straciła matkę i dom!- Krzyknęła zwykle spokojna Hestia. Ona natomiast wyglądała na około 10/11 lat. Miała ciemno kasztanowe włosy do kolan, piwne oczy i melodyjny głos.
- Wiem. Tylko, co? Sama dobrze wiesz, że nie wolno nam za bardzo ingerować w życie naszych dzieci.– Powiedział cicho Zeus.
- Hadesie wiesz, że twój syn. Nico. Nie tak dawno zaczął czuć do naszej kochanej Caroline coś więcej nisz sympatię? Zresztą odwzajemnioną! Tylko ona tego jeszcze nie wie. – Zaćwierkała wesoło Afrodyta. Kobieta ta zaś wyglądała na około 24 lata. Była opalona na czekoladę a jej jasne włosy opadały falami na plecy. Tylko oczy miała dziwne. Fiołkowe.
- Zawsze był idiotą- mruknął Hades- Najpierw pozwolił swojej siostrze umrzeć a teraz jeszcze bawi się w jakieś miłostki. Jest nie odpowiedzialny i tyle.
- No, ale ludzie! Skoro oni się kochają to niedługo wytrzymają bez wyznań. Kiedy… kiedy chłopak zginie tak samo jak jej brat i ten twój bachor Posejdonie, dziewczyna się załamie! Wiecie, co to dla nas oznacza!- Wyrzuciła z siebie z niewielkim problemem przy słowach o śmierci Artemida. Była ona wysoką, wysportowaną kobietą z ciemnymi włosami i srebrnymi oczami.
- Temiś spokojnie. Jestem jak by nie patrzeć jej najlepszym opiekunem i postaram się ją przed tym ochronić- Starał się udobruchać siostrę Apollo
- Ech…. Nasze błogosławieństwo się ujawniło. Każdy z nas oddał jej cząstkę duszy. Nadal nie rozumiem, czemu to zrobiliśmy- Zmarszczył brwi Posejdon. Był on rosłym mężczyzną w podobnym wieku, co Zeus. Ten natomiast miał srebrzystą brodę i włosy jednak wcale go nie to postarzało. Oczy miał w kolorze soczystej zieleni.
- Posejdonie to przecież wiadome. Gdybyśmy mieli pisaną porażkę z Gają jakaś cząstka nas zostałaby nietknięta i moglibyśmy się odrodzić.- Odpowiedział mu Zeus.
-No tak. A co jeśli ona zginie? Co wtedy?- Zadała rozsądne pytanie Hestia.
- Wtedy trzeba będzie liczyć, że jednak wygramy.- Rzekł zrezygnowany Zeus ciężko wzdychając.
-O Caroline! Nie zauważyłem cię! Długo już tu stoisz?- Zapytał Apollo nagle mnie spostrzegając.
- Apollo, co ty wygadujesz? Gdzie ty widzisz tę dziewczynę?- Spytał zdezorientowany Posejdon.
- No tu stoi. A zresztą i tak jej nie zobaczycie, bo to mi daliście zadanie ochrony jej, co zarazem jest odebraniem sobie możliwość wiedzenia jej w snach czy wizjach.- Zaśmiał się wskazując jednocześnie na miejsce, w którym od początku stałam.
- W ogóle, co ona tu robi!? Słyszała naszą rozmowę!? Już ja sobie pogadam z Hypnosem!- Ryknął rozjuszony do granic Zeus
-Ojcze ona cię słyszy- powiedział spokojnie Apollo.- Tak, więc Caroline ile już tu stoisz?
- Dość długo by dowiedzieć się wielu interesujących informacji dotyczących swojej przyszłości. T-to prawda? Mark, Nico i Percy zginą?- Spytałam z gulą rosnącą w gardle.
- Tak mi przykro.- Chlipnęła Hestia. Do moich oczu napłynęły łzy. Czyli to koniec? Już wiem, co mnie czeka, ale czy nie da się tego zmienić?
- Nie kochana- Powiedział Apollo jakby czytając mi w myślach. Wstał i podszedł do mnie.- Wielu próbowało zmienić przeznaczenie. Wszystkie te próby się nie powiodły- dopowiedział cicho, przytulając mnie. Tego właśnie potrzebowałam. Bliskości innego człowieka. Wtuliłam się w pierś chłopaka i zaczęłam cicho płakać. Apollo nie przejmował się niczym, nawet karcącym spojrzeniem swojej siostry, i zaczął mnie cicho pocieszać. Po chwili poczułam się wyzuta ze wszystkich sił i upadła bym na posadzkę, gdyby nie silne ramiona mojego pocieszyciela. Nie zważając na nic wziął mnie na ręce i zaczął gdzieś nieść, lecz ja byłam tak zmęczona i senna, a od niego pałało takie ciepło i przyjemny zapach, że sen zmógł mnie w chwilę potem. Otoczył mnie mrok. Resztę nocy przespałam spokojnie, nie niepokojona przez żadne koszmary czy inne wizje.
                                                    ~~Poranek~~
Gdy pierwsze promienie słoneczne otuliły moją twarz, chcąc wyrwać z objęć Morfeusza, otworzyłam oczy. Jak gdyby nigdy nic wstałam i podeszłam do okna. Słoneczny, ciepły dzień napawał mnie optymizmem i szczęściem. Otworzyłam okiennicę i nabrałam w płuca masę pachnącego trawą i wsią, powietrza. Powoli zaczęłam je wypuszczać, z uśmiechem na ustach. Jeszcze chwilkę rozkoszowałam się pięknem tego dnia, by zaraz udać się do łazienki. Sprawnie odprawiłam czynności porannej toalety. Około 10 minut później odświeżona, uczesana, ubrana i wesoła wyszłam z zaparowanego pomieszczenia, by udać się na dół, a z tam tond na śniadanie w pawilonie. Gdy ujrzałam twarz brata siedzącego wraz z Jasonem przy stole, coś mnie ruszyło. Poczułam nie pokój. Nagle jak grom z jasnego nieba, wróciły do mnie obrazy z wczorajszego snu. Nagle całe szczęście ze mnie uleciało. Usiadłam przy stole obok Annabeth, czyli tak jak zwykle.
-Hej! Coś tak markotna?- Spytała jasnowłosa, gdy mnie zobaczyła.
- Miałam koszmar. Nic ciekawego- Westchnęłam. Czy powinnam jej powiedzieć, że w najbliższym czasie jej chłopak umrze? Jeśli powiem to może się na mnie obrazić czy coś w tym stylu, ale jeśli nie to tym bardziej będzie na mnie zła. Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co powinnam teraz zrobić.
- Hej coś tak zamilkła?- Z zamyślenia wyrwał mnie głos Anny.
- Nic. Myślę nad czymś- Odparłam wymijająco. Nie chcę jej okłamywać, ale nie jestem pewna, co zrobi, gdy się dowie. No nic na razie przemilczę temat. Nagle zdałam sobie sprawę, że jeszcze nic nie mam na talerzu a śniadanie zaraz się skończy. Szybko pomyślałam o grzankach z serem i herbacie a następnie chwyciłam jedną w rękę, drugą wrzucając do ognia. Pochłonęłam jedzenie z prędkością światła a gorący jeszcze napój wypiłam duszkiem, nie zważając na poparzenia, jakich mogłam doznać. Chciałam być z dala od wszystkich. Zaszyć się gdzieś i pomyśleć. Zastanawiałam się nad wyjściem cichaczem z obozu. Tak to dobry pomysł. Poszłam w las, by po dojściu na jego drugi kraniec, a zarazem przejść przez barierę, rozwinąć skrzydła i ulecieć na nich w stronę pobliskiego jeziora. Usiadła na jego skraju, tak by jej stopy, z których wcześniej zdjęła buty, były zanurzone w przyjemnie chłodnej wodzie. Otuliła się skrzydłami i podciągnęła kolana pod brodę.  Czemu wszystko musiało się tak bardzo skomplikować? Czemu teraz, gdy dopiero, co zapoznawała się z tym nowym, dziwnym światem?  Dlaczego tak niedawno odzyskała brata a teraz miała go stracić? Te, i miliony podobnych pytań krążyły po jej głowie z zawrotną wręcz szybkością. Nagle usłyszała gdzieś niedaleko czyjeś krzyki tak okropne, że po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. Czym prędzej się poderwałam i pobiegłam w stronę, z której dochodziły. Przebiegłam kilka kroków i znalazłam się na małej leśnej polance. Na środku leżał, w kałuży krwi jakiś człowiek a nad nim, niczym sęp nad ofiarą, siedział ogromny kot ze skrzydłami smoka. Szybkim ruchem dobyłam miecza, lecz maszkara na mój widok wzbiła się w powietrze i odleciała. Z gardła osoby leżącej na trawie dobył się ochrypły jęk bólu. Podeszłam w tamto miejsce a to, co ujrzałam było straszne. Cała klatka piersiowa tej osoby była rozpłatane tak, że widać było wszystkie wnętrzności. Serce tej osoby jeszcze lekko drgało w przedśmiertnej agonii. Jelita były gdzie niegdzie zawiązane w supły i walały się po ziemi wokół nas, a wątroba, nerki i płuca całe w strzępach leżały trochę dalej pomiędzy makami, które porastały tu i ówdzie polankę. Jedna ręka tej osoby była cała porozcinana a z drugiej został tylko krwawiący kikut. Nogi były całe poszarpane a w niektórych miejscach wystawały nawet pojedyncze żyły. Gdy wreszcie ośmieliłam się spojrzeć na twarz tej osoby serce mi zamarło. Czyli już się zaczęło!?
Przepraszam, za jakość tego rozdziału, która wiem, że jest bardzo niska. Nie mam nic na swoją obronę. No tak więc mamy kolejny rozdział ;) Mam nadzieję że się spodobał . Jeśli tak, a może właśnie, jeśli nie to napiszcie mi o tym proszę w komentarzu
Specjalna dedykacja dla kilku osób. Emi, Księżniczki Jednorożców, Oli, Aiki, Moni, Mizuki, Lisy. 

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział VII czyli Wszystko się z czasem wyjaśni

Nico! Nico di Angelo! Chłopak biały jak kartka z włosami jak heban. Zimny (dosłownie. Jego ręce są jak lód) i niedostępny. Aż nagle taka scena…
-Już wszystko dobrze?- Spytał a ja nie umiałam się ruszyć, bo nagle przed oczami ukazała mi się ta scena ze snu. Przepaść, my i ten pocałunek.
-T-Tak. Dzięki.- Odparłam i szybko wstałam. Prawie biegnąc udałam się do swojego pokoju. Wpadłam do niego jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi. Zaczęłam krążyć po pokoju. Dla czego tak zareagował? Co miała znaczyć ta troska?- Te pytania nie dawały mi spokoju. Nagle usłyszałam okropny huk, trzask i uderzenia o dach. Wyjrzałam przez okno. Nie wiele widziałam w mroku, lecz zauważyłam jakieś spadające kawałki…czegoś. Rozległy się krzyki, nawoływanie i odgłosy walki. Czym prędzej zbiegłam do hallu. Stało tam kilkoro nastolatków i Chejron. Wszyscy w pełnym rynsztunku.
-Coś się stało?- Spytałam trochę głupio, bo wyraźnie było widać, że coś jest nie tak.
- Tak. Mamy poważny problem. Złote runo podtrzymujące barierę zniknęło, a raczej zostało skradzione. Bez niego nasza ochrona posypała Nico!? Nico di Angelo! Chłopak blady jak kartka z włosami niczym heban. Zimny się w wiór. Dosłownie.- Wyjaśnił mi centaur.- Widzę za to, że ty jeszcze nawet nie masz broni. Annabeth pójdź z Caroline i wybierzcie razem coś odpowiedniego.- Zwrócił się do blondynki. Ta wstała i skinęła na mnie z przyjaznym uśmiechem. Na placu zbiórek leżała masa drobniusieńkich kawałeczków czegoś, co przypominało szkło. Nawet takie wydawało odgłosy, gdy się po tym chodziło. Annabeth poprowadziła mnie do zbrojowni. Było tam mnóstwo mieczy, sztyletów, hełmów, napierśników, włóczni i tym podobnych. Jeden z mieczy szczególnie przykuł moją uwagę. Nie był jakiś specjalny. Większość obozowiczów miała takie. Wzięłam go do ręki. Był idealnie wyważony. Podeszłam do jednej z kukieł ćwiczebnych stojących w rogu pomieszczenia. Wzięłam lekki zamach i uderzyłam klingą w ramię przeciwnika. Kukła została przecięta na pół, a kawałki słomy, z której była zrobiona, leżały u moich stup. W pewnym momencie słoma ta zaczęła się unosić i wirować wokół mojego miecza. Ten nagle z matowego srebra zrobił się złoty, a kawałki wirujące wokół niego wsiąkały weń, jak woda w gąbkę. Annabeth patrzyła na to z nie małym zdumieniem. Gdy proces dobiegł końca, wyjęłam jeszcze przypinaną pochwę na miecz, ze składziku i schowałam w niej swoje narzędzie zbrodni, przypinając ją jednocześnie do paska. Gdy i blond włosa otrzeźwiała ruszyłyśmy w stronę, z której przyszłyśmy. We wnętrz w najlepsze panowała narada.
-Nie może pójść! Nie pozwolę na to!- Mówił podniesionym głosem Mark.
-Musisz się zgodzić. Wyrocznia przepowiedziała, że to ona musi iść. Nie ty.- Chłodno odparł Chejron.
- Nie może! Jest za młoda! I nie umie jeszcze walczyć!- Dalej stawiał na swoim mój brat.
-Tu byś się zdziwił.- Wtrąciłam się.
- No to pokaż. Annabeth zmierzysz się z moją siostrą?- Zwrócił pytanie ku stalowookiej Mark.
-Z przyjemnością. Wyjdźmy jednak na zewnątrz.- Zaproponowała. Wszyscy poszli za jej pomysłem. Stanęłyśmy na placu zbiórek. Annabeth zaatakowała pierwsza. Z łatwością odbiłam jej cios, bo na szermierce dodatkowo uczyli nas walki mieczem i wręcz. Zdziwiona dziewczyna patrzyła na mnie z osłupieniu, co ja wykorzystałam podcinając ją. Runęła jak długa, a czubek mojego miecza znalazł się na jej boku.
- Czemu na boku a nie przy szyli?- Spytała, gdy pomagałam jej wstać.
- Bo tam znajduje się tętnica główna. Po ciosie w szyję możne jeszcze przeżyć. Przekłucie tej żyły oznacza natychmiastowe wykrwawienie się- powiedziałam obojętnie. Spojrzałyśmy na obserwatorów. Nikt się nie odzywał.
-Może z kimś jeszcze się zmierzyć?- Przerwałam pytaniem ciszę.
- Ja z chęcią.- Odparł Percy. Podszedł do mnie i stanął w pozycji bojowej. Czekał aż zaatakuję. Ja zamiast klasycznie uderzyć, rozprostowałam skrzydła i jednym ich machnięciem znalazłam się za chłopakiem, który nie był na tyle szybki by zablokować mój cios. Po chwili ogłuszenia zerwał się a równe nogi i już nie czekając na mój ruch wyprowadził cięcie w ramie. Zrobiłam unik i przeturlałam się do tyłu. Chłopak podbiegł bliżej, lecz ja znalazłam już wzór w jego atakach i pozycjach. Gdy on wyprowadził cios ja kopnięciem w jego łokieć unieszkodliwiłam go i tym samym wytrąciłam miecz z ręki. Chciał go odzyskać, lecz ja mocnym kopniakiem w klatkę piersiową przewróciłam chłopaka. Klinga mojego miecza „niechcący” rozcięła mu skórę na ramieniu, uwalniając trochę krwi. Zanim jednak czerwona ciecz dotknęła podłoża, poderwała się i zaczęła wirować, podobnie jak wcześniej słoma, wokół mojego miecza. Wsiąknęła weń, jednocześnie zmieniając mu kolor na zimny szkarłat.
-Lazarius….- Szepnął Chejron z lekką nostalgią. Oczy mu zaszły mgłą a twarz przybrała zamyślony wyraz. Nagle poczułam, że ktoś uderza mnie rękojeścią w głowę. Zabolało, ale nie straciłam przytomności. Zobaczyłam Percego, który już odzyskał miecz i ewidentnie był gotów do dalszej walki.
- Jeszcze wierzysz w to, że wygrasz?- Spytałam z ironią. Nie wiem, czemu pałałam do niego nienawiścią.
- Nie z takimi sobie radziłem- Powiedział chcąc mi zaimponować. Jednak miało to zupełnie odwrotny skutek. Furii, jaka mnie zalała, nie umiałam pohamować. W przypływie gniewu zaatakowałam ze zdwojoną siłą. Cios za ciosem. Unik, pchnięcie przewrót w tył, unik, cios, odparcie pchnięcia i ostateczne kopnięcie z ciosem. Chłopak leżał jak długi i skomlał. Stałam nad nim upajając się jego cierpieniem.
-Ej, ej. Ludzie starczy. Caroline rzeczywiście umiesz walczyć. Percy. Kto cie uczył atakowania od tyłu?! To nie uczciwe!- Powiedział Mark podchodząc do nas.
-A-ale ona mogła.- Wyjęczał.
-Widziałeś, co robiła i mogłeś się na to przygotować. Ona jednak nie miała pojęcia, co chcesz zrobić. Grasz nie fair.- Stwierdził mój brat, po czym zwrócił się do mnie- Chodź. Skoro okazuje się, że walczysz lepiej od Percego sądzę, że jednak będziesz musiała wyruszyć.- Powiedział smutno i poprowadził mnie do salonu Wielkiego Domu. Tam była już dalej prowadzona narada.
- Czyli idzie Nico, Percy, Mark i Annabeth? Ktoś jeszcze?
- Dzieci: ciemności, niebios, ptaków i mórz wyruszą wraz z dzieckiem wielu na wyprawę niebezpieczną. Skierują swe kroki na wschód, do krainy wiecznego słońca. Nie wrócić może troje. Jedynym dla nich ratunkiem będzie poświęcenie czwartego. Piąte bezpiecznie wróci do domu. Wychodzi na to że idzie jeszcze Caroline- Powiedział Chejron.
-Uprzedzam. To nie jest przepowiednia taka typowa. Widziałam wiele różnych zakończeń. W najlepszym wypadku wróci czwórka w najgorszym tylko jedna osoba.- Powiedziała rudowłosa dziewczyna, której dotąd nie widziałam. Jej słowa sprawiły, że po mich plecach przeszedł zimny dreszcz. Czy ta niby przepowiednia ma jakiś związek z moim snem? Okaże się wkrótce.- pomyślałam.

Ten rozdział chciałabym dedykować trzem osobom. Permiśowi i Kassiemu bez których ostatnie dni byłyby okropne. Oraz autorowi glonojada. Mam u niego duży dług wdzięczności i żywię nadzieję że kiedyś uda mi się go spłacić.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział VI czyli Niby wiadomo ale jednak nie

Wstałam z zamiarem udania się do „mojego” pokoju, bo byłam już zmęczona. Nagle poczułam, że moje stopy odrywają się od ziemi. Wszyscy na mnie spojrzeli. Nagle moje plecy przeszył okropny ból. Wokół mnie zaczął się tworzyć świetlne tornado. Nad moja głową zaś pojawił się symbol pioruna a wokół niego krążyły inne jak np.: trójząb, pochodnia, płomień, Kaduceusz [laska, wokół której był owinięty wąż], lira, sowa, jabłko, morska muszla, włócznia, łuk, głowa klaczy, butelka ewidentnie wina, młot i kowadło, wachlarz pawich piór i skrzydła. Ból w plecach był równie nieprzerwany od samego początku, lecz pomimo to poczułam, że mam jakąś władze. Jak się czuje, że może się poruszać rękoma tak ja miałam takie uczucie na plecach. Spojrzałam przez ramie. Z łopatek wyrastała mi para ogromnych śnieżno białych....Skrzydeł! Wir, który mnie otaczał podnosił się i tak jak na początku sięgał mi do pasa tak teraz podchodził do ramion. Spojrzałam przed siebie. Wszyscy na mnie patrzyli w osłupieniu włączając w to Chejrona. Tyle udało mi się dostrzec zanim wir przesłonił mi widok. Nie czułam nic niezwykłego w jej wnętrzu. Nagle wszystko zniknęło. Moje stopy z powrotem dotknęły ziemi, a wir zniknął. Spojrzałam po sobie. Moje ubrania zmieniły się w tunikę koloru krwi ze złotymi zdobieniami a na nogach miałam staro greckie sandały w kolorze srebrnym. Włosy też miałam inaczej spięte. Nie mogłam zobaczyć, jak, ale czułam, że cos się z nimi zmieniło. Spojrzałam na pozostałych. Oni zaś patrzyli na mnie z wytrzeszczonymi oczami a niektórzy nawet z rozdziawionymi ustami. Nadal panowała cisza. Po chwili jednak odezwał się Chejron.
- Caroline zostałaś uznana. A teraz zakończmy to ognisko. Proszę rozejdźcie się teraz do swoich domków.- Powiedział, po czym sam skierował się do Wielkiego Domu. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nad moją głowa pojawił się znak pioruna, czyli Zeusa a wokół niego krążyły pozostałe atrybuty bogów z rady 12. Ciekawe. Zostajesz wybrany przez jednego boga, ale i tak widzisz znaki reszty bogów. Bardzo ciekawe. No dobra, ciekawość, ciekawością, ale chciałabym spróbować jak się lata. Boże, jaka ta szata jest nie wygodna! Dobra trudno. Bardzo powoli pierwszy raz machnęłam skrzydłami. Moje stopy na chwilkę oderwały się od ziemi.  Ok., Czyli podstawy opanowane. Machnęłam jeszcze raz, tym razem mocniej. I jeszcze raz i kolejny. Wisiałam już ponad osiem metrów nad ziemią, miarowo poruszając skrzydłami. Dobra to teraz nauczmy się kierować. Wciąż przebierając w powietrzu pochyliłam tułów do przodu. Teraz, gdy machałam skrzydłami jednocześnie leciałam przed siebie. Skręcanie było równie proste, ponieważ wystarczyło odpowiednio przenieść ciężar ciała. Latałam tak z godzinę. Była już ciemna noc, a księżyc wisiał wysoko na niebie, gdy moje stopy znów dotknęły ziemi. Mimo iż latałam bardzo szybko i z wieloma zakrętami czy sztuczkami, ani jedno pasmo włosów nawet się nie poruszyło. Zadziwiające. Dobra nieważne. Nie chciało mi się jeszcze wracać, więc udałam się nad jezioro, które spostrzegłam w głębi lasu. Drepcząc sobie powoli w stronę mojego celu, rozmyślałam nad ostatnimi wypadkami. Gdy doszłam do śmierci mamy znów ogarnął mnie przeraźliwy smutek. Na co dzień czułam lekką melancholię z nią związaną, lecz starałam się ją tłumić i niczego po sobie nie pokazywać, jednak teraz…. Poczułam się tak jakbym dopiero sobie uświadomiła, co się z nią stało. Nawet nie zauważyłam, kiedy po moich policzkach zaczęły lecieć strumienie gorzkich łez. Nagle przestałam mieć ochotę na jakiekolwiek wycieczki. Marzyłam w tym momencie tylko o znalezieniu się w łóżku. Biegłam jak szalona do Wielkiego Domu. Łzy bardzo mi rozmazywały drogę, lecz jakoś dotarłam do werandy. Tam na moje nieszczęście wpadłam na kogoś. Przez to, że miałam rozmazany obraz nie widziałam, kto to. Dla mnie był w tamtej chwili tylko dużą, rozmytą, czarną plamą. Jako urodzona niezdara oczywiście musiałam spaść z tych trzech schodów i walnąć głową o ziemię. Przez chwilę leżałam tak trochę ogłuszona, lecz po chwili ostrożnie podniosłam się do siadu. Postać, na którą wpadłam szybko podeszła do mnie.
- Nic ci nie jest? Mocno walnęłaś.- Usłyszałam czyjś cichy głos tuż nad uchem.  Znałam ten głos.
- T-tak nic mi się nie stało- powiedziałam przez łzy. Nagle poczułam potrzebę bliskości innej osoby. Niewiele myśląc obięłam szyję tej osoby i wtuliłam się w nią. Mimo iż poczułam, że zaskoczyłam tajemniczego osobnika, nie odsunął się a wręcz przeciwnie, przytulił mnie jeszcze bardziej. Siedzieliśmy tak z dobrą godzinę zanim się, jako tako uspokoiłam. Po upływie tego czasu ostrożnie odsunęłam się do nieznajomego. Wreszcie mogłam zobaczyć, kto mnie musiał niańczyć przez ostatnią godzinę.

- Już się lepiej czujesz?- spytał, lecz ja nie mogłam odpowiedzieć, bo nie spodziewałam się że to będzie……

Wiem rozdział króciutki ale jestem na wyjeździe. Dedykuję go Lisie Lis (Marcie), Mizuki Harusawie i Aice'san (Klaudii). Zaprzaszam do komentowania i w ogóle ;) Pozdereczki

środa, 8 lipca 2015

Rozdział V czyli Jak rozwiązać problem innych i samemu mieć problem?





Obudziły mnie odgłosy walki. A właściwie to podwórkowej bójki, w jakiej to nie jednej takiej brałam udział. Podeszłam do wielkiego okna na zachodniej ścianie błękitnego pokoju, w którym spałam. Za nim dwóch chłopaków lało się pięściami. Nagle w jednym z nich rozpoznałam Marka. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichś ubrań na zmianę, bo nie chciałam wyjść w tych poplamionych krwią i nadal wilgotnych ciuchach. Znalazłam jakieś jeansy i pomarańczową obozową koszulkę. Szybko się w nie przebrałam i wyszłam z pokoju. Stanęłam na długim korytarzu pierwszego piętra. Przed sobą miałam barierkę, która ciągnęła się z prawej do schodów przy ścianie a z drugiej łączyła się ze ścianą. Zeszłam po schodach, i wyszłam przed dom. Wokół walczących zebrał się już tłum gapiów, ale nikt nie próbował ich rozdzielić.
- Ja cię zabiję- warknął Mark po wyprowadzeniu celnego lewego sierpowego w twarz… PERCEGO?!
- Chyba prędzej ja ciebie- odparł tamten po mimo cieknącej mu z nosa krwi. Wyprowadził cios lewą ręką kierując ją na śledzionę przeciwnika. Ten odsunął się a, Percy poleciał do przodu, ciągnięty siłą, z jaką wyprowadził cios. Stracił równowagę i opadł na kolana, lecz zaraz potem poderwał się z ziemi, jednocześnie robiąc zwrot w stronę uśmiechniętego przeciwnika.
- Zaraz powybijam ci wszystkie zęby z tej twojej kretyńskiej gęby!- Wrzasnął krwawiący wciąż chłopak.
- Taa już to widzę- odparł mój brat, unikając kolejnego ciosu, a przy okazji wyprowadzając cios kolanem w klatkę piersiową Percego. Ten skulił się, lecz, nie na długo już po chwili chłopcy targali się za ubrania, i wyprowadzając sobie nawzajem ciosy. Tłum jak jedno stado otoczył ich i kibicował swoim faworytom, lecz nikt nie próbował ich rozdzielić. Przecisnęłam się przez zwarty szyk ludzi przede mną, pomagając sobie łokciami. Gdy stanęłam na przedzie, Mark właśnie wyprowadził celny cios w bok przeciwnika.
- Stop! Przestańcie w tej chwili!- Krzyknęłam, lecz moje słowa zagłuszył ryk tłumu. Niewiele myśląc wbiegłam pomiędzy walczących. Zanim udało mi się ich rozdzielić, również zostałam poszkodowana. Miałam podbite oko, krwawiącą rękę oraz mnóstwo siniaków. Nie zwracał jednak na nie uwagi, bo ważniejszą rzeczą było uspokojenie walczących.
- Już spokojnie- powiedziałam wciąż stojąc pomiędzy chłopcami, zapobiegając dalszej bitce. Odwróciłam się do tłumu- A wy, na co się gapicie?! Rozejść się w tej chwili!- Co dziwne posłuchali. Po chwili ostatni z maruderów, narzekających na przerwanie tak dobrej zabawy, oddalili się w tylko im wiadomych kierunkach.
- A teraz wyjaśnijcie, o co poszło- poprosiłam prowadząc chłopców do Wielkiego Domu.
- Ech no tak po prawdzie to poszło o ciebie. A dokładnie o to, że ON cię macał- akcentując on, posłał mordercze spojrzenie Percemu.
- Dobrze. A ty Percy? O co twoim zdaniem poszło?- Spytałam, bo najważniejszą rzeczą w rozwiązywaniu kłótni jest poznanie obu stron konfliktu.
- No w sumie o to samo, lecz w pewnym Momocie walki chodziło mi też o to że twój brak całował się z moją dziewczyną!- Powiedział z mocą.
- Ale wtedy jeszcze nie byliście razem- odbił piłeczkę Mark.
- Ach tak? A skąd o tym wiesz? Do twojej wiadomości to wtedy już byliśmy razem!- Krzyknął Percy.
- To chyba jej o tym nie powiedziałeś, bo ona twierdziła, że owszem jesteście sobie bliscy, ale to nie to.- Odparł z cwanym uśmieszkiem Mark.
-Ty śmieciu! Kto ci pozwolił tak mówić!?
- SPOKÓJ!- Wrzasnęłam- Percy jak ma na imię twoja dziewczyna?
- Annabeth.- Odparł opadając na jeden z foteli stojących w salonie Wielkiego Domu. Na zachodniej ścianie pomieszczenia był kominek, a nad nim wisiała wypchana głowa geparda. Reszta ścian w pokoju była obita wygładziną, w kolorze brzoskwini. Wokół stojącego na środku stołu do..Ping-ponga? Cóż wokół tego właśnie mebla były poustawiane różne: krzesła, stołki, fotele, pufy i inne tego typu przedmioty. Mark opadł na jedną z puf a ja usadowiłam się na jednym z krzeseł. Gdy siadłam zapomniałam, że ręka mi krwawi, i pobrudziłam sobie ubranie.
- To teraz Mark wytłumacz mi, na jakiej podstawie sądzisz, że Percy mnie macał- spytałam, próbując jakoś opatrzyć to nieszczęsne ramie.
- Pamiętasz ten moment, kiedy byliśmy w altance naszego starego domu? I kiedy pod twoimi stopami wylądował słoik z Greckim ogniem?
- No pamiętam.- W sumie trudno zapomnieć pożar własnego domu. Cóż, ale życie to nie bajka, a ja nie mam zamiaru go tracić na smutek.
- Wtedy właśnie. Z resztą to ty powinnaś to najlepiej pamiętać.- Odparł wyciągając się wygodnie na swoim siedzisku.
- Ach pamiętam. Ale on mnie nie macał. On tylko uratował mi życie. To, że położy ręce na moich biodrach, wcale nie znaczy, że od razu mnie macał. Ale- to nie dokończając zdania wstałam podeszłam do zielonookiego który próbował nieudolnie zatamować krew nadal buchającą mu z nosa, i dałam mu z liścia- Jakaś kara mu się należy.- Dokończyłam. Ten złapał się za policzek i spojrzał na mnie z wyrzutem w oczach.
- No, co? Ja się szanuję i nie dam się macać. Komukolwiek.
- No, no siostra. Nie poznaję cię.- Uśmiał się niebieskooki.
- Dobra koniec tego gadania. Percy idziesz ze mną szukać Annabeth. A ty mój kochany bracie zostaniesz tu na razie, i odpoczniesz. Ok?- Nie czekając na odpowiedz, chwyciłam Percego za ramie i pociągnęłam w stronę drzwi. Dalej poszedł już sam. Przeszliśmy nie więcej niż dziesięć kroków, gdy dorwał nas Will.
- O Zeusie! Caroline, co ci się stało?! Podbite oko, krwawiąca ręka i masa siniaków. Dziewczyno jeszcze nie dawno ty się z łóżka szpitalnego nie mogłaś ruszyć, a już zaliczyłaś ucieczka i bójkę. A ty Percy to nie lepszy. Wydaje mi się, że masz złamany nos. Chodźcie muszę was opatrzyć.- Rozkazał.
- Nie Will. Nie możemy mamy ważną sprawę do załatwienia. Naprawdę to bardzo ważne. Obiecuję, że jak tylko ją załatwimy, przyjdziemy do ciebie. Proszę- Poprosiłam robiąc oczy kota, ze Shreka.
- Czy ja ci się kiedyś oprę?- Odparł odchodząc.
- Ok. Idziemy dalej.
- A..Ale jak ty to zrobiłaś? Will jeszcze nigdy nikomu nie odpuścił.
- Jenaś nie słodzi mi już tylko idź.- Warknęłam. Szliśmy w milczeniu. Po prawej mieliśmy ułożone w podkuwkę, różnej wielkości i koloru domki letniskowe, za którymi płynęła wartka rzeka. Po prawej zaś: Arenę, na której jacyś potężnie zbudowani chłopcy walczyli ze sobą, a wytapetowane dziewczyny przyglądały się im i chichotały, pawilon jadalniany, strzelnica, ścianka wspinaczkowa ociekająca lawą, podest z kukłami do ćwiczenia uderzeń i coś, co od razu mi się spodobało, czyli las. Na wprost było ogromne jezioro, z plażą. Na piasku wygrzewała się jakaś dziewczyna. Leżała na kocu, wystawiała twarz do słońca. Miała zamknięte oczy, a jej falowane blond włosy do łopatek lekko się poruszały na wietrze. Percy, gdy ją zobaczył przyspieszył kroku, żeby nie zostać w tyle zrobiłam to samo. Nie zauważyła nas. Percy stanął za nią i zakrył jej oczy rękoma.
- Zgadnij, kto to- spytał zmieniając głos na grubszy.
- Glonomóżdżek?
- Jak ty zawsze zgadujesz? I przestań mnie tak nazywać.- Powiedział udając urazę.
- Och nie dąsaj się- powiedziała i śmiejąc się pocałowała go w policzek. Boże zakochani. Masakra. Dobra koniec tych słodkości.
- Ty jesteś Annabeth- spytałam podchodząc do nich.
-Tak. Czegoś ode mnie potrzebujesz? – Spytała. Teraz zauważyłam, że ma stalowo szare oczy. Była córką Ateny, bo tylko ta jedne bogini miała szare oczy.
-Właściwie można to tak nazwać. Chciałabym z tobą porozmawiać. Na OSOBNOŚCI- zaakcentowałam wyraz, patrząc przy rym na czarnowłosego.
- Dobrze. Chodź.- Powiedziała podnosząc się z koca i łapiąc mnie za nadgarstek. Pociągnęła mnie za sobą. Przeszłyśmy kawałek. Okazało się, że zaprowadziła mnie na pola truskawek, po których przechadzali się…SATYROWIE?!  Satyrowie z piszczałkami. Ale cóż się dziwić, to obóz Greckich herosów. Skąd ja wiedziałam, że to satyrowie? A stąd, że jak już wcześniej wspomniałam pasjonuję się mitologią. Mogę czytać całymi godzinami książki o herosach czy bogach Greckich. Tak nie mam dysleksji. Już mówiłam: ja NIE jestem herosem. No w każdym bądź razie. Stanęłyśmy pomiędzy krzewami truskawkowymi.
- Tak, więc, o czym chciałaś porozmawiać? A może najpierw się poznajmy. Mam na imię Annabeth a ty?
- Caroline miło mi. Tak, więc chciałam cie spytać o pewną sprawę. A mianowicie: Pamiętasz jak całowałaś się z moim bratem Markiem?
- Noo tak. Pamiętam. Ale, o co chodzi?
- Dzisiaj Percy i Mark pobili się i jednym z powodów był właśnie ten pocałunek. Chciałabym się o tym dowiedzieć trochę więcej, bo nie wiem jak mam rozstrzygnąć spór pomiędzy nimi. Więc jak to było z twojego punktu widzenia?
- No cóż Mark jak przyszedł do obozu był w moim wieku. Ja znalazłam się tu jak miałam siedem lat. Jestem tu najdłużej ze wszystkich obozowiczów. Gdy pojawił się Percy praktycznie w tym samym czasie pojawił się Mark. Różnica między nimi była ogromna. Percego na początku nie znosiłam. Ale z twoim bratem było inaczej. Bardzo długo praktycznie nic nie jadł ani nie pił. Chodził cały czas smutny. Był gorszy niż Nico. Mam nadzieję, że go poznałaś?
- Taa. Przelotnie.- Odparłam i przywołałam z wspomnień obraz mrocznego chłopaka, który przeniósł nas cieniem do tego miejsca.
- Ooo nie. Tak być nie może. Jak skończymy z tym rozwiązywaniem problemu, zapoznam cie z nim.
- Ok, a teraz opowiadaj dalej.
- Udało mi się z niego wyciągnąć, co go tak smuci. Powiedział, że nigdy sobie nie wybaczy ze zostawił cie tam, taką samą tylko z nieodpowiedzialną matką. Gdy mi to wszystko powiedział jakby wstąpił w niego nowy duch. Zaczął trenować, śmiać się, rozmawiać. Ta nagła zmiana tylko dodała mu uroku w moich oczach. I tak żyliśmy te osiem lat. Dokładnie w nowy rok zdarzył się nasz pocałunek. Nie będę ci opowiadała całej historii, żeby cie nie zanudzić, ale w skrócie to było tak, że w nowy rok zawsze o północy domek Hefajstosa organizuje pokaz sztucznych ogni. Wszyscy obozowicze zbierają się na tej plaży a grupka od Hefajstosa wypływa łódką na jezioro i wypuszcza własnoręcznie zrobione fajerwerki. Zawsze były to niesamowite pokazy. A właśnie wtedy była to historia miłosna. Wtedy właśnie Mark mnie pocałował. Był to długi pocałunek. W sumie to ja go zainicjowałam.
- A wtedy łączyło cię już coś z Percym?
- Czułam coś do niego, ale nie sądziłam, że on to odwzajemnia. Gdy zobaczył ten pocałunek, zrobił się strasznie zazdrosny o Marka. Wtedy zdałam sobie sprawę, że i on coś do mnie czuje. Czyli to nie była zdrada.
- Ok. Chodź teraz wytłumaczymy to chłopakom. – Wyszłyśmy spomiędzy krzaków i wróciłyśmy na plażę, na której czekał na nas Percy.
- Caro zostawisz nas? Chciałabym porozmawiać z nim w cztery oczy.- Szepnęła mi do ucha.
- Ok. Będę czekała w Wielkim Domu.- Odszepnęłam i udałam się we wskazanym kierunku. Idąc przypomniałam sobie, że wczoraj przysięgłam na Styks, Chejronowi że mu powiem, czemu uciekłam. W sumie sama nie wiem. Poczułam taki impuls. Zerwałam się do biegu. Po chwili sprintu, stałam już pod drzwiami gabinetu opiekuna. Zapukałam trzy razy i czekałam na odpowiedź. Gdy usłyszałam ciche proszę, lekko nacisnęłam klamkę. Byłam tu drugi raz, ale dopiero teraz miałam czas, żeby się rozejrzeć. Cały pokuj był w kolorze liliowym, a na ścianach wisiały różne zdjęcia i wycinki z gazet oprawione w ramki. Jedno ze zdjęć przedstawiało parę nastolatków całujących się pod wodą, inne chłopca siedzącego do połowy w zaspie, następne trójkę nastolatków siedzących na smoku a jeszcze inne kilkoro nastolatków stojących na ogromnym statku wojennym unoszącym się nad ziemią. Tak się zapatrzyłam na nie, że nie zauważyłam ze Chejron podszedł do mnie. Znowu miał na sobie, T-shirt z napisem „Imprezowe kucyki” (nie Olu tu nie chodzi o włosy), lecz tym razem był on w kolorze błękitnym.
- Caroline czy teraz wytłumaczysz mi, dlaczego uciekłaś?- Poprosił.
- Tak proszę pana. Tak, więc poczułam taki impuls. Żebym pobiegła, uciekła. I tak jakoś wyszło. – Odparłam.
- Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Czemu nie zaatakował cie żaden potwór?
-Jak już mówiłam ja nie jestem żadnym herosem!
- Ale musisz być, inaczej nie przeszła byś przez barierę.
- No dobrze załóżmy, że jestem tym herosem. Nie mam pojęcia, dlaczego nie zaatakował mnie żaden potwór.
- Dobrze tyle mi wystarczy. Na razie będziesz spała w tym pokoju, w którym ostatnio, dopóki twój boski rodzic się nie objawi. A teraz już zmykaj.
- Dziękuję. Dowidzenia.- Powiedziałam i wyszłam. Poszłam do salonu. Mark nadal tam siedział. Po drugiej zaś stronie siedziała Annabeth. Tak jak się umówiłyśmy.
- Mark. Wszystko już ustaliłam. Puścimy tamto zdarzenie w niepamięć. Niestety teraz muszę cie opuścić, bo Annabeth obiecała mi kogoś przedstawić. Choć- to ostatnie było skierowane do szarookiej. Ta zaś wstała i mijając mnie pociągnęła za sobą w stronę wyjścia. Chyba wszystko już miała ustalone, bo na werandzie domu czekał na nas ubrany w czerń chłopak.
- Nico! Jak dobrze, że jesteś. To jest ta osoba, o której ci mówiłam. Caroline poznaj Nico, Nico poznaj Caroline. – Patrzyłam w osłupieniu na tego bladego chłopaka. Kogoś mi przypominał…Wiem! Śnił mi się kiedyś. W tym śnie stałam na takim skalnym występku, który miał się zaraz zawalić w przepaść. A naprzeciwko mnie stał ten chłopak i powiedział coś, czego nie słyszałam. Potem mnie pocałował. Gdy się od siebie oderwaliśmy, ja cofnęłam się o krok, a półka skalna, na której stałam runęła. I wtedy się obudziłam. Ten chłopak. A nieważne.
- Caroline- powiedziałam podając mu rękę
- Nico- odrzekł ściskając ją
- Miło mi cię poznać. Tak, więc..- Zapadła cisza. Słońce już zachodziło a nasze twarze owiał chłodny wiatr. Nagle usłyszeliśmy dźwięk konchy.
- Chodź Caroline, usiądziesz zemną przy stoliku. Podczas kolacji wyjaśnię ci podstawy a potem będzie ognisko.- To mówiąc złapała mnie za ręką i pociągnęła do pawilonu. Stało tam kilka stołów i miejsce, w którym rozpalało się ogień by w nim złożyć ofiarę. Wiem to, bo czytałam trochę na temat zwyczajów Greków. Annabeth zaciągnęła mnie do stolika, przy którym siedziało już kilka osób. Byli to nastolatkowie w różnym wieku i różnej płci.  Usiadłam obok Annabeth. Przede mną stał pusty talerz, a obok niego szklanka również bez zawartości. Spojrzałam na dziewczynę, z która tu przyszłam. Ta chyba wiedząc o co mi chodzi powiedziała:
- Pomyśl co chcesz zjeść i czego się napić.- Ok. To trochę dziwne, ale wykonałam jej polecenie. Pomyślałam o tostach z serem i szynką oraz o lemoniadzie cytrynowej. Gdy spojrzałam na talerz wszystko, co chciałam było na nim (oczywiście oprócz lemoniady), a w szklance szkliła się lemoniada, z plasterkiem cytryny w środku. WooW. Moja jedyna reakcja. Zobaczyłam, że Annabeth wstaje ze swoim talerzem i podchodzi do ogniska na ofiary. Wzięłam swój i poszłam za nią. Dziewczyna wrzuciła w ogień cześć swojego posiłku i wyszeptała coś pod nosem. Odwróciła się do mnie.
- Zrób to samo. Oddaj bogom część swojej kolacji i pomódl się do swojego boskiego rodzica. - Szepnęła mijając mnie.
- Ok.- odparłam również szeptem. Zrobiłam kilka kroków, i znalazłam się twarzą w twarz z płomieniami. Zsunęłam jeden tost z talerza i pomyślałam: „Nie wiem, kim jesteś ojcze, ale proszę ujawnij mi to jak najszybciej”. Następnie odeszłam. Poczułam tylko delikatną woń czekolady i orzechów. Ciekawe. Wróciłam do stolika i skonsumowałam resztę posiłku. Gdy zjadłam wypiłam lemoniadę, a następnie poczekałam aż Annabeth skończy swoją sałatkę colesław. Gdy i ona skończyła, wstała i rzekła:
-Choć teraz ognisko. Może zostaniesz uznana?
- A muszę?
-Tak i nie słyszę sprzeciwu!- Powiedziała z uśmiechem poczym pociągnęła mnie w stronę areny. Tam, na środku ustawiono wielkie bale drewna. Gdy większość obozowiczów się zebrała, i zajęła miejsca na trybunach tak jak to uczyniłyśmy z Annabeth, ktoś podpalił drewno. Buchnęło ono pięknym ogniem. Ech jak ja go kocham. Pomimo że to właśnie przez niego straciłam dom i mamę to nadal go uwielbiam. Patrzyłam na niego w skupieniu. Nagle ktoś trącił mnie w ramie. To Annabeth z Percym się wygłupiają. Wstałam poszłam w stronę ciemniejszej części trybuny. Usiadłam tam, i zaczęłam obserwować ludzi krzątających się na dole. Chyba rozdawali kiełbaski i kije by inni mogli sobie je upiec. Podciągnęłam kolana, obięłam je rękoma i oparłam na nich brodę. Zapatrzyłam się w ogień. Wyłączyłam się kompletnie z tego, co mnie otaczało. Przypomniałam sobie moją pierwszą jazdę na dwukołowym rowerze. Jak nad ranem wymknęłam się z domu, biorąc ze sobą rower i poszłam na tor do ujeżdżania koni. Ćwiczyłam i ćwiczyłam. Miałam poodzierane kolana i łokcie, ale byłam szczęśliwa, bo nauczyłam się jeździć. Gdy wyszłam, okazało się, że wszyscy mnie szukali. Pamiętam jak Mark ze łzami w oczach podbiegł do mnie i mnie przytulił. Ech dzieciństwo. Nagle przypomniałam sobie Nico i ten mój sen. Czy miał być on wizją z przyszłości? Miał się spełnić? Chyba oszalałam. Mam prorocze sny? Nie. To na pewno nie to. Ale skoro to nie jest prawda to, czemu za każdym razem, kiedy sobie to przypomnę, przechodzi mnie dreszcz? Czemu mam wrażenie, że to prawda? Tyle pytań a ani jednej odpowiedzi. Otworzyłam oczy. Ogień nadal płonął równie jasnym płomieniem. Wstałam z zamiarem udania się do „mojego” pokoju, bo byłam już zmęczona. Nagle poczułam, że moje stopy odrywają się od ziemi. Wszyscy na mnie spojrzeli. Nagle moje plecy przeszył okropny ból. Wokół mnie zaczął się tworzyć świetlne tornado. Nad moja głową zaś pojawił się symbol…

Dedykacja dla: Fallen Angell, Emi i Oli oraz wszystkich Ileśnaścioraczek
Czytasz skomentuj będzie mi miło :)