poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział VII czyli Wszystko się z czasem wyjaśni

Nico! Nico di Angelo! Chłopak biały jak kartka z włosami jak heban. Zimny (dosłownie. Jego ręce są jak lód) i niedostępny. Aż nagle taka scena…
-Już wszystko dobrze?- Spytał a ja nie umiałam się ruszyć, bo nagle przed oczami ukazała mi się ta scena ze snu. Przepaść, my i ten pocałunek.
-T-Tak. Dzięki.- Odparłam i szybko wstałam. Prawie biegnąc udałam się do swojego pokoju. Wpadłam do niego jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi. Zaczęłam krążyć po pokoju. Dla czego tak zareagował? Co miała znaczyć ta troska?- Te pytania nie dawały mi spokoju. Nagle usłyszałam okropny huk, trzask i uderzenia o dach. Wyjrzałam przez okno. Nie wiele widziałam w mroku, lecz zauważyłam jakieś spadające kawałki…czegoś. Rozległy się krzyki, nawoływanie i odgłosy walki. Czym prędzej zbiegłam do hallu. Stało tam kilkoro nastolatków i Chejron. Wszyscy w pełnym rynsztunku.
-Coś się stało?- Spytałam trochę głupio, bo wyraźnie było widać, że coś jest nie tak.
- Tak. Mamy poważny problem. Złote runo podtrzymujące barierę zniknęło, a raczej zostało skradzione. Bez niego nasza ochrona posypała Nico!? Nico di Angelo! Chłopak blady jak kartka z włosami niczym heban. Zimny się w wiór. Dosłownie.- Wyjaśnił mi centaur.- Widzę za to, że ty jeszcze nawet nie masz broni. Annabeth pójdź z Caroline i wybierzcie razem coś odpowiedniego.- Zwrócił się do blondynki. Ta wstała i skinęła na mnie z przyjaznym uśmiechem. Na placu zbiórek leżała masa drobniusieńkich kawałeczków czegoś, co przypominało szkło. Nawet takie wydawało odgłosy, gdy się po tym chodziło. Annabeth poprowadziła mnie do zbrojowni. Było tam mnóstwo mieczy, sztyletów, hełmów, napierśników, włóczni i tym podobnych. Jeden z mieczy szczególnie przykuł moją uwagę. Nie był jakiś specjalny. Większość obozowiczów miała takie. Wzięłam go do ręki. Był idealnie wyważony. Podeszłam do jednej z kukieł ćwiczebnych stojących w rogu pomieszczenia. Wzięłam lekki zamach i uderzyłam klingą w ramię przeciwnika. Kukła została przecięta na pół, a kawałki słomy, z której była zrobiona, leżały u moich stup. W pewnym momencie słoma ta zaczęła się unosić i wirować wokół mojego miecza. Ten nagle z matowego srebra zrobił się złoty, a kawałki wirujące wokół niego wsiąkały weń, jak woda w gąbkę. Annabeth patrzyła na to z nie małym zdumieniem. Gdy proces dobiegł końca, wyjęłam jeszcze przypinaną pochwę na miecz, ze składziku i schowałam w niej swoje narzędzie zbrodni, przypinając ją jednocześnie do paska. Gdy i blond włosa otrzeźwiała ruszyłyśmy w stronę, z której przyszłyśmy. We wnętrz w najlepsze panowała narada.
-Nie może pójść! Nie pozwolę na to!- Mówił podniesionym głosem Mark.
-Musisz się zgodzić. Wyrocznia przepowiedziała, że to ona musi iść. Nie ty.- Chłodno odparł Chejron.
- Nie może! Jest za młoda! I nie umie jeszcze walczyć!- Dalej stawiał na swoim mój brat.
-Tu byś się zdziwił.- Wtrąciłam się.
- No to pokaż. Annabeth zmierzysz się z moją siostrą?- Zwrócił pytanie ku stalowookiej Mark.
-Z przyjemnością. Wyjdźmy jednak na zewnątrz.- Zaproponowała. Wszyscy poszli za jej pomysłem. Stanęłyśmy na placu zbiórek. Annabeth zaatakowała pierwsza. Z łatwością odbiłam jej cios, bo na szermierce dodatkowo uczyli nas walki mieczem i wręcz. Zdziwiona dziewczyna patrzyła na mnie z osłupieniu, co ja wykorzystałam podcinając ją. Runęła jak długa, a czubek mojego miecza znalazł się na jej boku.
- Czemu na boku a nie przy szyli?- Spytała, gdy pomagałam jej wstać.
- Bo tam znajduje się tętnica główna. Po ciosie w szyję możne jeszcze przeżyć. Przekłucie tej żyły oznacza natychmiastowe wykrwawienie się- powiedziałam obojętnie. Spojrzałyśmy na obserwatorów. Nikt się nie odzywał.
-Może z kimś jeszcze się zmierzyć?- Przerwałam pytaniem ciszę.
- Ja z chęcią.- Odparł Percy. Podszedł do mnie i stanął w pozycji bojowej. Czekał aż zaatakuję. Ja zamiast klasycznie uderzyć, rozprostowałam skrzydła i jednym ich machnięciem znalazłam się za chłopakiem, który nie był na tyle szybki by zablokować mój cios. Po chwili ogłuszenia zerwał się a równe nogi i już nie czekając na mój ruch wyprowadził cięcie w ramie. Zrobiłam unik i przeturlałam się do tyłu. Chłopak podbiegł bliżej, lecz ja znalazłam już wzór w jego atakach i pozycjach. Gdy on wyprowadził cios ja kopnięciem w jego łokieć unieszkodliwiłam go i tym samym wytrąciłam miecz z ręki. Chciał go odzyskać, lecz ja mocnym kopniakiem w klatkę piersiową przewróciłam chłopaka. Klinga mojego miecza „niechcący” rozcięła mu skórę na ramieniu, uwalniając trochę krwi. Zanim jednak czerwona ciecz dotknęła podłoża, poderwała się i zaczęła wirować, podobnie jak wcześniej słoma, wokół mojego miecza. Wsiąknęła weń, jednocześnie zmieniając mu kolor na zimny szkarłat.
-Lazarius….- Szepnął Chejron z lekką nostalgią. Oczy mu zaszły mgłą a twarz przybrała zamyślony wyraz. Nagle poczułam, że ktoś uderza mnie rękojeścią w głowę. Zabolało, ale nie straciłam przytomności. Zobaczyłam Percego, który już odzyskał miecz i ewidentnie był gotów do dalszej walki.
- Jeszcze wierzysz w to, że wygrasz?- Spytałam z ironią. Nie wiem, czemu pałałam do niego nienawiścią.
- Nie z takimi sobie radziłem- Powiedział chcąc mi zaimponować. Jednak miało to zupełnie odwrotny skutek. Furii, jaka mnie zalała, nie umiałam pohamować. W przypływie gniewu zaatakowałam ze zdwojoną siłą. Cios za ciosem. Unik, pchnięcie przewrót w tył, unik, cios, odparcie pchnięcia i ostateczne kopnięcie z ciosem. Chłopak leżał jak długi i skomlał. Stałam nad nim upajając się jego cierpieniem.
-Ej, ej. Ludzie starczy. Caroline rzeczywiście umiesz walczyć. Percy. Kto cie uczył atakowania od tyłu?! To nie uczciwe!- Powiedział Mark podchodząc do nas.
-A-ale ona mogła.- Wyjęczał.
-Widziałeś, co robiła i mogłeś się na to przygotować. Ona jednak nie miała pojęcia, co chcesz zrobić. Grasz nie fair.- Stwierdził mój brat, po czym zwrócił się do mnie- Chodź. Skoro okazuje się, że walczysz lepiej od Percego sądzę, że jednak będziesz musiała wyruszyć.- Powiedział smutno i poprowadził mnie do salonu Wielkiego Domu. Tam była już dalej prowadzona narada.
- Czyli idzie Nico, Percy, Mark i Annabeth? Ktoś jeszcze?
- Dzieci: ciemności, niebios, ptaków i mórz wyruszą wraz z dzieckiem wielu na wyprawę niebezpieczną. Skierują swe kroki na wschód, do krainy wiecznego słońca. Nie wrócić może troje. Jedynym dla nich ratunkiem będzie poświęcenie czwartego. Piąte bezpiecznie wróci do domu. Wychodzi na to że idzie jeszcze Caroline- Powiedział Chejron.
-Uprzedzam. To nie jest przepowiednia taka typowa. Widziałam wiele różnych zakończeń. W najlepszym wypadku wróci czwórka w najgorszym tylko jedna osoba.- Powiedziała rudowłosa dziewczyna, której dotąd nie widziałam. Jej słowa sprawiły, że po mich plecach przeszedł zimny dreszcz. Czy ta niby przepowiednia ma jakiś związek z moim snem? Okaże się wkrótce.- pomyślałam.

Ten rozdział chciałabym dedykować trzem osobom. Permiśowi i Kassiemu bez których ostatnie dni byłyby okropne. Oraz autorowi glonojada. Mam u niego duży dług wdzięczności i żywię nadzieję że kiedyś uda mi się go spłacić.

2 komentarze:

  1. Może być.
    Ale nadal czekam na lisa >,<
    d(×_×)b

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudny ;**** Jezu nie potrafię pisac długich komentarzy xDD Ale wiedz że rozdział super xD
    Pozdrawiam ;*
    Weny !

    OdpowiedzUsuń