- Apollo, jeżeli masz rację…. Nie to nie może być prawda! Kłamiesz!- Krzyknął wzburzony Zeus. Był to postawny, opalony mężczyzna, wyglądający na około 35 lat. Miał czekoladowe włosy i tego samego koloru lekki zarost. Jego oczy zaś były koloru nieba. W prawej ręce trzymał podłużną tubę z jednej strony zakończoną ostrzem a z drugiej otworem, przez który prawdopodobnie wypuszczał wyładowania elektryczne. Tak zwany Piorun Zeusa.
-Nie ojcze. Sam dobrze wiesz, że moją wadą wrodzoną jest niestety brak umiejętności kłamania. Tak, więc jak widzisz to jest prawda. Z tego, co dobrze zrozumiałem to jeszcze nie wszystko. Na razie nie mam pewności, więc nie będę krakał, ale jest możliwość jeszcze gorszych zdarzeń- odparł chłopak, wyglądający na około 18 lat. Na jego szyi wisiała para słuchawek, których kabel był podłączony do tabletu, spoczywającego na kolanach chłopaka.
- Zeusie! Musimy coś z tym zrobić! Ta dziewczyna już i tak straciła matkę i dom!- Krzyknęła zwykle spokojna Hestia. Ona natomiast wyglądała na około 10/11 lat. Miała ciemno kasztanowe włosy do kolan, piwne oczy i melodyjny głos.
- Wiem. Tylko, co? Sama dobrze wiesz, że nie wolno nam za bardzo ingerować w życie naszych dzieci.– Powiedział cicho Zeus.
- Hadesie wiesz, że twój syn. Nico. Nie tak dawno zaczął czuć do naszej kochanej Caroline coś więcej nisz sympatię? Zresztą odwzajemnioną! Tylko ona tego jeszcze nie wie. – Zaćwierkała wesoło Afrodyta. Kobieta ta zaś wyglądała na około 24 lata. Była opalona na czekoladę a jej jasne włosy opadały falami na plecy. Tylko oczy miała dziwne. Fiołkowe.
- Zawsze był idiotą- mruknął Hades- Najpierw pozwolił swojej siostrze umrzeć a teraz jeszcze bawi się w jakieś miłostki. Jest nie odpowiedzialny i tyle.
- No, ale ludzie! Skoro oni się kochają to niedługo wytrzymają bez wyznań. Kiedy… kiedy chłopak zginie tak samo jak jej brat i ten twój bachor Posejdonie, dziewczyna się załamie! Wiecie, co to dla nas oznacza!- Wyrzuciła z siebie z niewielkim problemem przy słowach o śmierci Artemida. Była ona wysoką, wysportowaną kobietą z ciemnymi włosami i srebrnymi oczami.
- Temiś spokojnie. Jestem jak by nie patrzeć jej najlepszym opiekunem i postaram się ją przed tym ochronić- Starał się udobruchać siostrę Apollo
- Ech…. Nasze błogosławieństwo się ujawniło. Każdy z nas oddał jej cząstkę duszy. Nadal nie rozumiem, czemu to zrobiliśmy- Zmarszczył brwi Posejdon. Był on rosłym mężczyzną w podobnym wieku, co Zeus. Ten natomiast miał srebrzystą brodę i włosy jednak wcale go nie to postarzało. Oczy miał w kolorze soczystej zieleni.
- Posejdonie to przecież wiadome. Gdybyśmy mieli pisaną porażkę z Gają jakaś cząstka nas zostałaby nietknięta i moglibyśmy się odrodzić.- Odpowiedział mu Zeus.
-No tak. A co jeśli ona zginie? Co wtedy?- Zadała rozsądne pytanie Hestia.
- Wtedy trzeba będzie liczyć, że jednak wygramy.- Rzekł zrezygnowany Zeus ciężko wzdychając.
-O Caroline! Nie zauważyłem cię! Długo już tu stoisz?- Zapytał Apollo nagle mnie spostrzegając.
- Apollo, co ty wygadujesz? Gdzie ty widzisz tę dziewczynę?- Spytał zdezorientowany Posejdon.
- No tu stoi. A zresztą i tak jej nie zobaczycie, bo to mi daliście zadanie ochrony jej, co zarazem jest odebraniem sobie możliwość wiedzenia jej w snach czy wizjach.- Zaśmiał się wskazując jednocześnie na miejsce, w którym od początku stałam.
- W ogóle, co ona tu robi!? Słyszała naszą rozmowę!? Już ja sobie pogadam z Hypnosem!- Ryknął rozjuszony do granic Zeus
-Ojcze ona cię słyszy- powiedział spokojnie Apollo.- Tak, więc Caroline ile już tu stoisz?
- Dość długo by dowiedzieć się wielu interesujących informacji dotyczących swojej przyszłości. T-to prawda? Mark, Nico i Percy zginą?- Spytałam z gulą rosnącą w gardle.
- Tak mi przykro.- Chlipnęła Hestia. Do moich oczu napłynęły łzy. Czyli to koniec? Już wiem, co mnie czeka, ale czy nie da się tego zmienić?
- Nie kochana- Powiedział Apollo jakby czytając mi w myślach. Wstał i podszedł do mnie.- Wielu próbowało zmienić przeznaczenie. Wszystkie te próby się nie powiodły- dopowiedział cicho, przytulając mnie. Tego właśnie potrzebowałam. Bliskości innego człowieka. Wtuliłam się w pierś chłopaka i zaczęłam cicho płakać. Apollo nie przejmował się niczym, nawet karcącym spojrzeniem swojej siostry, i zaczął mnie cicho pocieszać. Po chwili poczułam się wyzuta ze wszystkich sił i upadła bym na posadzkę, gdyby nie silne ramiona mojego pocieszyciela. Nie zważając na nic wziął mnie na ręce i zaczął gdzieś nieść, lecz ja byłam tak zmęczona i senna, a od niego pałało takie ciepło i przyjemny zapach, że sen zmógł mnie w chwilę potem. Otoczył mnie mrok. Resztę nocy przespałam spokojnie, nie niepokojona przez żadne koszmary czy inne wizje.
~~Poranek~~
Gdy pierwsze promienie słoneczne otuliły moją twarz, chcąc wyrwać z objęć Morfeusza, otworzyłam oczy. Jak gdyby nigdy nic wstałam i podeszłam do okna. Słoneczny, ciepły dzień napawał mnie optymizmem i szczęściem. Otworzyłam okiennicę i nabrałam w płuca masę pachnącego trawą i wsią, powietrza. Powoli zaczęłam je wypuszczać, z uśmiechem na ustach. Jeszcze chwilkę rozkoszowałam się pięknem tego dnia, by zaraz udać się do łazienki. Sprawnie odprawiłam czynności porannej toalety. Około 10 minut później odświeżona, uczesana, ubrana i wesoła wyszłam z zaparowanego pomieszczenia, by udać się na dół, a z tam tond na śniadanie w pawilonie. Gdy ujrzałam twarz brata siedzącego wraz z Jasonem przy stole, coś mnie ruszyło. Poczułam nie pokój. Nagle jak grom z jasnego nieba, wróciły do mnie obrazy z wczorajszego snu. Nagle całe szczęście ze mnie uleciało. Usiadłam przy stole obok Annabeth, czyli tak jak zwykle.
-Hej! Coś tak markotna?- Spytała jasnowłosa, gdy mnie zobaczyła.
- Miałam koszmar. Nic ciekawego- Westchnęłam. Czy powinnam jej powiedzieć, że w najbliższym czasie jej chłopak umrze? Jeśli powiem to może się na mnie obrazić czy coś w tym stylu, ale jeśli nie to tym bardziej będzie na mnie zła. Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co powinnam teraz zrobić.
- Hej coś tak zamilkła?- Z zamyślenia wyrwał mnie głos Anny.
- Nic. Myślę nad czymś- Odparłam wymijająco. Nie chcę jej okłamywać, ale nie jestem pewna, co zrobi, gdy się dowie. No nic na razie przemilczę temat. Nagle zdałam sobie sprawę, że jeszcze nic nie mam na talerzu a śniadanie zaraz się skończy. Szybko pomyślałam o grzankach z serem i herbacie a następnie chwyciłam jedną w rękę, drugą wrzucając do ognia. Pochłonęłam jedzenie z prędkością światła a gorący jeszcze napój wypiłam duszkiem, nie zważając na poparzenia, jakich mogłam doznać. Chciałam być z dala od wszystkich. Zaszyć się gdzieś i pomyśleć. Zastanawiałam się nad wyjściem cichaczem z obozu. Tak to dobry pomysł. Poszłam w las, by po dojściu na jego drugi kraniec, a zarazem przejść przez barierę, rozwinąć skrzydła i ulecieć na nich w stronę pobliskiego jeziora. Usiadła na jego skraju, tak by jej stopy, z których wcześniej zdjęła buty, były zanurzone w przyjemnie chłodnej wodzie. Otuliła się skrzydłami i podciągnęła kolana pod brodę. Czemu wszystko musiało się tak bardzo skomplikować? Czemu teraz, gdy dopiero, co zapoznawała się z tym nowym, dziwnym światem? Dlaczego tak niedawno odzyskała brata a teraz miała go stracić? Te, i miliony podobnych pytań krążyły po jej głowie z zawrotną wręcz szybkością. Nagle usłyszała gdzieś niedaleko czyjeś krzyki tak okropne, że po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. Czym prędzej się poderwałam i pobiegłam w stronę, z której dochodziły. Przebiegłam kilka kroków i znalazłam się na małej leśnej polance. Na środku leżał, w kałuży krwi jakiś człowiek a nad nim, niczym sęp nad ofiarą, siedział ogromny kot ze skrzydłami smoka. Szybkim ruchem dobyłam miecza, lecz maszkara na mój widok wzbiła się w powietrze i odleciała. Z gardła osoby leżącej na trawie dobył się ochrypły jęk bólu. Podeszłam w tamto miejsce a to, co ujrzałam było straszne. Cała klatka piersiowa tej osoby była rozpłatane tak, że widać było wszystkie wnętrzności. Serce tej osoby jeszcze lekko drgało w przedśmiertnej agonii. Jelita były gdzie niegdzie zawiązane w supły i walały się po ziemi wokół nas, a wątroba, nerki i płuca całe w strzępach leżały trochę dalej pomiędzy makami, które porastały tu i ówdzie polankę. Jedna ręka tej osoby była cała porozcinana a z drugiej został tylko krwawiący kikut. Nogi były całe poszarpane a w niektórych miejscach wystawały nawet pojedyncze żyły. Gdy wreszcie ośmieliłam się spojrzeć na twarz tej osoby serce mi zamarło. Czyli już się zaczęło!?
Specjalna dedykacja dla kilku osób. Emi, Księżniczki Jednorożców, Oli, Aiki, Moni, Mizuki, Lisy.